Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/404

Ta strona została przepisana.

wagę i siłę. Nazwisko jakie nosisz nie jest nazwiskiem twojego ojca. Twój ojciec nie zmarł zwykłą śmiercią.
Berta niedomyślała się jeszcze niczego, a mimo to zimny dreszcz wstrząsnął nią całą.
— Nie zmarł zwykłą śmiercią? powtórzyła głucho.
— Nie... dziecię.
— Jakim więc zginął sposobem?
— Na szafocie... pod gilotyną...
Dziewczę wydało jeden z tych strasznych okrzyków na jakie krew ścina się w żyłach. Nieruchomemi oczyma wpatrywała się w matkę, czekając dalszych objaśnień.
Pani Leroyer, mówić nie zaczynała; ciężko jej było rozkrwawiać na nowo zabliźnioną ranę.
— Na szafocie... pod gilotyną!... powtarzała Berta. Ależ na Boga za jaką zbrodnię?
Wdowa zerwała się z krzesła, jakby dotknięta rozpalonym żelazem.
— Za zbrodnię?... powtórzyła, twój ojciec mógłby popełnić zbrodnię?... Ten najszlachetniejszy, najzacniejszy człowiek?... Nie Berto!... nie zastanowiłaś się nad tem coś wyrzekła. Zginął niesłusznie, za cudzą winę... Rozumiesz to, zginął niewinny!
Dziewczę zgnębione poprzednim wyznaniem stało ja skamieniałe. Jej usta bezwiednie powtarzały:
— Zginął niewinnie!...
— A mimo to, osądzono go na śmierć... poczęła pani Leroyer. Wzniesiono rusztowanie przy rogatce św. Jakób; i pewnego poranku, wobec tłumu chciwej wrażeń gawiedzi głowa nieszczęśliwego spadła pod nożem gilotyny. Szalejąca z bólu i rozpaczy zaprowadziłam was oboje, ciebie wraz z małym twym bratem do stóp strasznego narzędzia kary. Pragnęłam ujrzeć raz jeszcze tego biednego męczennika a w waszych sercach rozniecić ogień zemsty i nienawiści, jakim byłam przepełnioną. Nazajutrz jednak żałowałam tego