Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/410

Ta strona została przepisana.

I siadłszy w ciężkim smutku, nie zważała na upływające godziny, dopóki zegar bijący północ nie rozbudził jej z rozpaczliwej zadumy.
Zbliżywszy się do łoża matki, ucałowała jej rozpalone czoło, i nie rozebrawszy się nawet, złamana fizycznie i moralnie, rzuciła się na łóżko by zasnąć choć chwilę.
Powróćmy na plac Królewski, do Estery, wdowy, po księciu Zygmuncie de la Tour-Vandieu.
Obecność tej nieszczęśliwej obłąkanej w mieszkaniu Ireneusza, da łatwo się wytłumaczyć.
Wiemy o wrażeniu jakiego doznała, ujrzawszy przy świetle błyskawicy twarz Jerzego. Rozdrażniona stanem burzliwej atmosfery, i tegoż rana widzianym w książce rysunkiem, poznała w księciu tegoż samego mężczyznę, którego zwykle nazywała „Człowiekiem z Brunoy“, i którego rysy pomimo obłąkania, wyryły się głęboko w jej pamięci. Wiedziona tajemniczym instynktem, odgadywała w nim jedynego sprawcę swojego nieszczęścia, i jak wiemy, nie myliła się wcale.
Wyglądając oknem spostrzegła, że ten człowiek wszedł do domu w którym zamieszkiwała. Postanowiła przeto czatować na niego, i w tym celu pragnęła wydostać się na schody, lecz ciemność w jakiej pozostawiła ją Marjetta, utrudniała zadanie.
Idąc powoli, dostała się do przedpokoju, gdzie otworzywszy drzwi, wyszła na główne schody.
Światło lampy płonącej pod sklepieniem sieni, przyjemne na niej wywarło wrażenie, ale zarazem oderwało jej myśl od pierwotnie powziętego zamiaru. Przysłuchiwała się przez jakiś czas oddalającym się czyjmś krokom w korytarzu, a potem bezmyślnie zaczęła wchodzić na wschody. Zapomniała w tej chwili zupełnie o celu swojej wycieczki.