Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/417

Ta strona została przepisana.
I

Za pierwszym spojrzeniem mechanik poznał agenta, który go zatrzymał przy wyjściu z cmentarza Montparnasse.
— Jakto... znów pana przeznaczono mi za towarzysza? rzekł obrzucając go pogardliwym spojrzeniem. Pod pańską więc opieką mam się udać do swego mieszkania tak jak niegdyś do prefektury?
— Tak; udzielono mi ten zaszczyt, odparł Theifer ze złośliwym uśmiechem.
— Zaiste, sędziowie nie mogli zrobić lepszego wyboru!... dodał ironicznie Moulin.
— Starałem się o to, mówił dalej agent, ażeby powziąść naoczne przekonanie, czyli przy dokonywaniu rewizyi nie spokorniejesz pan cośkolwiek, pamiętam bowiem pańską zuchwałość w dniu przytrzymania... A teraz na początek proszę wyciągnąć ręce.
— Na co? pytał Ireneusz.
— Ażeby panu założono łańcuszki...
To mówiąc agent wydobywał z zadowoleniem z kieszeni narzędzia kary, na widok których Moulin drgnął gwałtownie cofając się wstecz.
— Mnie... kajdany?... zawołał, mnie... jak złodziejowi lub mordercy?
— Taki mam rozkaz!...
— Ależ to nikczemnie... niesłusznie... Ja protestuję!...