Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/425

Ta strona została przepisana.

— Szukasz kogo?
— Tak.
— Kogóż takiego?
— Pewnej panienki, czy pani...
— Która ci za kurs nie zapłaciła zapewne?
— Przeciwnie, wynagrodziła mnie wspaniale!... Dawno już nie otrzymałem takiego sutego napiwku.
— Czegóż więc chcesz od niej?
— Chcę jej zwrócić przedmiot pozostawiony w dorożce.
— Wszakże wiesz stryju zapewne, gdzieś ją zawiózł?
— Wiem, że kazała mi stanąć pod 15 numerem, ale tam nie weszła. Przemądre to ptaszę!... Wysiadłszy, szła jeszcze kawałek pieszo, i jeśli się nie mylę, wsunęła się do tego domu...
Tu wskazał ręką kamienicę oznaczoną dziewiętnastym numerem.
Młody doktór drgnął pomimowoli.
— Tu... mówisz? zapytał.
— Przysiągłbym... Dowiem się natychmiast. Lecz jak ty się miewasz mój chłopcze?
— Dobrze.
— Pobladłeś mi nieco... Pracujesz za wiele.
— Nie spałem dziś w nocy.
— Masz jakie zmartwienie.
— Bynajmniej...
— To dobrze... Dowód, że szczęście ci sprzyja... Lecz co tu robisz tak rano na ulicy Notre-Dame des Champs.
— Idę jak ty mój stryju pod 19.
— Masz tam kogo chorego?
— Tak; pewną ubogą kobietę...
— Którą masz nadzieję wyleczyć?
— Nieśmiem marzyć o tem... Trzebaby chyba cudu!
— Jak dawno chodzisz do tego domu?
— Od trzech miesięcy.