Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/426

Ta strona została przepisana.

— To mógłbyś mnie może objaśnić co do osoby której poszukuję?
— Ale czy jesteś pewnym stryju, że ona tu mieszka?
— Dziwne zapytanie... Gdybym nie był pewnym nie udawał bym się do ciebie, ale do odźwiernego.
— Zkąd zabrałeś jej, stryju?
— Z ulicy de Rennes. Jest to młode dziewczę liczące najwyżej lat dziewiętnaście, piękna jak anioł ale tak piękna, że mnie staremu na jej widok serce gwałtownie uderzyło. Jasna blondynka, szczupła, blada, ubrana w grubą żałobę.
— Młoda blondynka... w grubej żałobie? pytał z widocznym niepokojem Edmund.
— Tak.
— Która mogła być godzina, gdy ją spotkałeś na ulicy de Rennes?
— Trzy kwandranse na dziewiątą, wskazywał zegar wieżowy. Lada chwila miała wybuchnąć burza. Wicher dął tak silny, iż zdawało się zerwie wierzchołek wzgórza Montmartre. Myślałem sobie nie potrzebuję tak znowu chciwie uganiać się za groszem, i miałem chęć wracać Spokojnie do domu.

III.

— Miałeś chęć stryja, aleś tego nie zrobił... dorzucił Edmund.
— Cóż chcesz mój chłopcze? odparł śmiejąc się Loriot. Dziewczyna była tak piękna, a tak tkliwie prosiła!... Mówiła, że ma bardzo daleki kurs do odbycia, w bardzo ważnej sprawie, że przy zbliżającej się burzy, nie dostanie innej