Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/427

Ta strona została przepisana.

dorożki. Domyśliłem się, że tam szło o jakąś naznaczony, schadzkę, a ponieważ dla zakochanych jestem bardzo wyrozumiałym, powiedziałem jej, że ją zawiozę.
Każdy z wymówionych przez Piotra wyrazów ranił jak sztylet zbolałe serce Edmunda. Nie wiedział na pewno o kim stryj mówi, a jednak szarpało go przeczucie nieszczęścia.
— I gdzież zawiozłeś tą panią stryju? pytał, pokonywając wzruszenie.
— Na drugi koniec Paryża, aż na plac Królewski przy Marais. Kazała mi się zatrzymać pod 18-m numerem, ale widziałem, że weszła pod № 24. Kobiety mówię ci chłopcze, to chytre a przebiegłe istoty!...
— A długo tam bawiła?
— Ach! mój — kochany, nie wspominaj mi o tem!.. Byłem przekonany, że już niepowróci ta panna... Kląłem na czem świat stoi, patrząc jak moje szkapy mokły na takiej ulewie. Mnie deszcz nie dokuczał bom się schronił pod arkady, ale biedne moje koniska!.. Djabelnie długo siedziała tam owa dziewczyna.
Tu nagle przerwał spoglądając na synowca.
— Co ci się stało? zawołał, zbladłeś jak ściana... Gotówżeś zemdleć mi tu, jak kobieta?
— Uspokój się stryju, nic mi nie będzie, rzekł Edmund Mów dalej... twoje opowiadanie bardzo mnie zajmuje. Odwiozłeś więc tutaj z powrotem tę panienkę?
— Tu, niezupełnie... gdyż tak samo jak na placu Królewskim, kazała mi się zatrzymać o kilka domów bliżej. Mając ją w podejrzeniu, śledziłem z daleka, i jestem pewien, że mieszka w tym domu.
— Pozostawiła jaki przedmiot w dorożce?
— Tak; broszkę z fotografją młodego chłopca. Chcesz ją zobaczyć?
— Radbym.