Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/430

Ta strona została przepisana.

— Ach! gdybyś pan wiedział, zawołała, z jakim upragnieniem oczekuję na twoje przybycie!...
— Matce pani zatem jest gorzej?
— Zdaje się... niestety!
Loriot udał się bezzwłocznie do pokoju chorej. Zdumiony został straszną zmianą jaką cierpienie wyryło na obliczu wdowy.
Pani Leroyer wyciągnęła do niego rękę usiłując przemówić, duszność wszelako głos jej tamowała, serce biło gwałtownie, twarz pałała gorączką, a oczy świeciły niezwykłym blaskiem.
Puls badany przez Edmunda, świadczył o wielkich spustoszeniach wewnętrznych.
Młody doktór spojrzał z wyrazem wyrzutu na Bertę.
— Co się tu stało na Boga? zawołał, mów pani?...
— Nie... nie! usiłowała odpowiedzieć pani Leroyer, przestraszyła mnie ta wczorajsza burza.
Kłamstwo! pomyślał Edmund, radbym jednakże wiedzieć, czy ta kobieta działa wespół z córką, lub też jest przez nią oszukiwana? Rozmyślając po nad tem, przyłożył ucho do lewej strony piersi chorej i zaczął nasłuchiwać.
Niejednostajne uderzenia serca, świadczyły o gwałtownym postępie choroby, a tem samym o niemożebności uratowania nieszczęśliwej.
— Powiedz mi pani, zapytał, czy doznawałaś boleści w dalszych kończynach nóg, około kostek?
Chora odpowiedziała potwierdzająco.
Edmund odrzuciwszy kołdrę, obejrzał nogi cierpiącej; i znalazł je silnie opuchniętemi. Wszystko wróżyło rychły zgon nieszczęśliwej.
Pomimo całą boleść jaką mu sprawiło to potwierdzenie, synowiec Piotra Loriot usiłował zachować spokój pozorny.