Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/432

Ta strona została przepisana.

— Berta była nieobecną przez czas bardzo krótki; wyszepnęła chora. Zadrzemnęłam nieco, a powrót jej mnie przebudził.
— Spała!... pomyślał doktór, wszystko zaczynam pojmować teraz!... Córka skorzystała ze snu matki, ażeby ją okłamać!... Powrócę wieczorem, dodał głośno, jeżeli panna Berta Wyjść dzisiaj nie będzie potrzebowała.
— Nie! córka moja nigdzie nie wyjdzie... Będziemy na pana oczekiwały.
— Spocznij pani zatem spokojnie. Do rychłego widzenia... Receptę napiszę w drugim pokoju. I wyszedł.
— Pomimo wszelkich nad sobą wysiłków, wzruszenie go dławiło, niewysłowiony niepokój ściskał mu serce. Nie dziwna! Kochał Bertę tkliwie, kochał całą duszą, i teraz nawet nie przestał jej kochać, niestety!... Przeklinał jednak tę miłość, będąc przekonanym, że jego ideał nie zasługiwał nawet na szacunek.
Dziewczyna oczekiwała nań niecierpliwie niemniej wzruszona i niespokojna.
— Stan zdrowia mej matki jest niebezpiecznym, wszak prawda? zapytała drżąca, gdy Edmund ukazał się we drzwiach.
— Tak, bardzo niebezpiecznym, odrzekł, i nie będę ukrywał, że z tego powodu, ciężka moralna odpowiedzialność spada na panią!...
— Na mnie? zawołała Berta przestraszona.
— Nie inaczej.
— Z jakiej przyczyny?
— Ostrzegałem że najmniejsze wruszenie może stać się powodem śmierci pani Monestier...
— A więc... szepnęła zaledwie dosłyszanym głosem.
— A więc, pomimo moich przestróg, chora doświadczyła wstrząśnięć moralnych jakie bardzo szkodliwie podziałały na jej zdrowie, a od pani zależało uchronić ją od takowych.