Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/435

Ta strona została przepisana.

nazwiska, ani ciążącej na nim owej krwawej plamy. Tajemnica hańbiącej śmierci niewinnie straconego, zachowaną ściśle być powinna, aż do chwili powrócenia czci Pawłowi Leroyer.
Dobrze pojęła to Berta, i po chwili bohaterskiej walki samej z sobą:
— Niepodobna mi jest zadość uczynić pańskiemu żądaniu!... odpowiedziała. Moja godność osobista niepozwala mi się tłumaczyć przed tym kto ośmiela się rzucić cień podejrzenia na moje postępowanie...
— Takto? niechcesz więc pani mnie uspokoić, usunąć mego zwątpienia?
— Gardzę podobną nieufnością! odparła dumnie; zresztą na co by się przydało zwalczać ją słowami?
— Jeden wyraz... a rzucę się do nóg twoich błagając przebaczenia za moje chwilowe zwątpienie...
— Nie! tego wyrazu nie wymówię, wypraszać dla siebie ufności nie będę odpowiedziała. Podobnym obwinieniem wyrządziłeś mi pan zniewagę! Odmawiam wszelkich tłumaczeń. Wstydziłabym się sama przed sobą, gdybym zmuszoną była zwalczać pańskie haniebne posądzenia.
Edmund załamał ręce z rozpaczą.
— Nie kocha mnie!... nigdy nie kochała!... Wszystko dla mnie skończone!... zawołał.
Tu kilka słów wygłoszonych z rozdzierającym żalem, wstrząsnęły dziewczyną. Była gotową wyjawić już wszystko. Miłość chwilowo zwyciężyła obowiązek. Otworzyła usta aby powiedzieć:
— Kochałam cię... i jestem godną twojej miłości... gdy głos pani Leroyer przyzywającej córkę do siebie dobiegł z drugiego pokoju.
— Idę mamo... idę! odpowiedziała: a zwracając się do młodego doktora: