— Jeżeli pan sądzisz, że straciłam prawo do jego szacunku, wyrzecze, nie w mojej mocy jest zadać mu fałsz w tym względzie, przyszłość niechaj go kiedyś inaczej przekona; na teraz proszę o uwolnienie mnie od wszelkich tłumaczeń i usprawiedliwiań.
Chłód wiejący z powyższych wyrazów i pogardliwe spojrzenie Berty, zachwiały biednym młodzieńcem.
— Zastosuję się do życzeń pani, rzekł cicho, a zatem nie zobaczymy się więcej!...
— Jakto? chcesz pan więc zapomnieć o mojej matce, w chwilach gdy walczy pomiędzy życiem a śmiercią, chcesz ją opuścić? pytała zatrwożona.
— Opuścić matkę pani? powtórzył Loriot; nie obawiaj się o to. Znam obowiązki mojego powołania, i potrafię do nich się zastosować. Możesz być pani spokojną, iż do ostatniej chwili nie odstąpię twej matki. Ale niestety krótko to trwać będzie.
— Co pan chcesz przez to rozumieć? zapytała Berta z przerażeniom.
— Chcę panią powiadomić, iż życie chorej zawisło na włosku prawie.
— To niepodobna!... Mówisz pan ażeby mnie tylko nastraszyć...
— Niech Bóg uchowa!... Nie byłbym zdolnym do podobnego okrucieństwa!...
— Albo też pan mylić się możesz. Toż to byłby dla mnie cios straszny! Po świeżym zgonie brata utracić matkę...