Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/440

Ta strona została przepisana.

— Zginęła, niestety! To też sprawa Ireneusza Moulin znacznie się polepszyła. Bo rzeczywiście ten człowiek nie jest winien wcale.
— A kogo posądzasz o usunięcie tych rzeczy?
— Ma się rozumieć tę jasnowłosą kobietę, która ośmieliła się z taką czelnością nazwać waszą — książęcą mość „mordercą“.
Jerzy wzruszył ramionami.
— Mylisz się; odrzekł, ta kobieta jest rzeczywiście warjatką.
— Warjatką? powtórzył Theifer! niepodobna mi w to uwierzyć. Wydała mi się zupełnie przytomną, posądzam ją o wspólnictwo z Mouilin’em.
— Nierozsądne przypuszczenie.
— Nie; mości książę... oparte na dowodach!...
— Na jakich dowodach?
— Niech książę raczy posłuchać. Wczoraj, wszak prawda? zastaliśmy biurko mechanika na klucz zamknięte?...
— Tak.
— Otóż w pośpiechu i przestrachu, zostawiliśmy je otwartem, z powysuwanemi szufladami, a w dodatku na jednej z pułeczek, zostawiłem palącą się latarkę.
— Rzeczywiście tak było.
— W jednej z tych szuflad otwartych, znajdowały się pieniądze, zapewne cały majątek mechanika.
— Cóż zatem?
— Otóż Ireneusz widział dziś otwarte biurko, widział brak pieniędzy, a najmniejszym gestem nie okazał swego zdziwienia. Zdawało mu się to być rzeczą zupełnie naturalną, jak gdyby zaprzedałą żoną. Ztąd wnosić wypada, że polecił jakiejś osobie dziś dla nas nieznanej, aby zabrała to wszystko do siebie. Któżby nią mógł być innym jak nie owa mniemana warjatka, której naszym tchórzostwem ułatwiliśmy jeszcze zadanie.