Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/443

Ta strona została przepisana.

Przerażony temi złowrogo wygłoszonemi słowy drżał Jerzy jak w febrze.
Agent zdumiony tym niewidzianym dotąd stanem księcia patrzył na niego z pod oka, ukradkiem.
— Jeżeli wasza książęca mość. obawia się jakiego wybuchu, to niezaszkodziłoby może posłuchać mej rady, jaką miałem honor raz już udzielić.
— Jakiej rady?
— Należałoby księciu wyjechać z Paryża.
— Czyż to jest możebne?
— Dla czego nie? Ta nieobecność mogłaby się znacznie przedłużyć.
— Byłoby to najwyższym nierozsądkiem z mej strony. Zostawiłbym wolne pole mym wrogom. Działali by swobodnie na moją szkodę, nie znajdując nigdzie zapory.
— Tem lepiej... Działając albowiem, odsłonili by nam swe plany.
— I jakąż korzyść otrzymałbym z tego?
— Przekonanie, czego się obawiać należy.
— Na nic by mi się to nieprzydało, będąc nieobecnym w Paryżu. Gdyby mi nawet największe groziło niebezpieczeństwo, nie mógł by go usunąć.
— Słuszna uwaga, w rzeczy samej, rzekł Theifer. Nasuwa mi ona myśl inną, a mianowicie, iż książę nieopuszczając Paryża, mógłby rozpuścić wiadomość o swoim wyjeździe za granicę. Z ukrytego natenczas jakiego zakąta naszego miasta można by było śledzić nieprzyjaciół, i przysposabiać się do obrony. Jakże się podoba ten projekt waszej mości?
— Sposób nie zły... lecz czy możliwy do wykonania? Odbieram codziennie liczne korespondencje na które bezzwłocznie odpowiadać muszę...
— Czyż niema książę jakiego zaufanego sługi, któryby na oznaczone miejsce nadselał przychodzące listy?
Jerzy przecząco potrząsnął głową.