Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/444

Ta strona została przepisana.

— Nie wierzę, odrzekł, i nie ufam nikomu.
— Pomyślmy, może wynajdziemy sposób na taką drobnostkę, zaczął znowu Theifer.
Pan de la Tour-Vandieu zaczął szybkim krokiem przechadzać się po gabinecie, głęboko zadumany. Agent wodził za nim oczyma, jak kot czyhający na zdobycz.
Po chwili, Jerzy, zatrzymał się nagle.
— Znalazłem!... zawołał.
Theifer oczekiwał w milczeniu.
— Czy pan wiesz? zaczął książę, że mój pałacowy ogród rozciąga się do Uniwersyteckiej ulicy, i że w ogrodzie tym mam piękny pawilon?
— Wiem, odparł agent, ale oczekuję dalszego wyjaśnienia.
— A więc posłuchaj. Jeden z moich przodków miał czarownie piękną kochankę, którą ubóstwiał, a zmuszonym był ukrywać się z tem przed żoną. Kazał więc na końcu ogrodu wybudować pawilon, w którym ją umieścił. Korzystając z wyjazdu żony na czas dłuższy za granicę, wezwał umiejętnych robotników, którzy urządzili skryte przejście między pawilonem a jego gabinetem. To przejście dotąd istnieje, ja tylko je znam i posiadam klucz od niego. Czy pan rozumiesz teraz?
— Rozumiem... Książę chciałby zamieszkać w tym pawilonie.
— Tak; ale jest to za blizko mojego pałacu... Znają mnie w tej dzielnicy... Lecz z drugiej strony korzystając z tajemnego przejścia mógłbym co noc dostawać się do mego gabinetu i przeglądać korespondencje.
— Świetny pomysł! zawołał Theifer; ale o jednej rzeczy wasza książęca mość zapomina. Cóżby pomyślał ten człowiek któryby przynosił z poczty listy i gazety, a nie zastawał ich nazajutrz?