Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/451

Ta strona została przepisana.

Wróćmy do więzienia św. Pelagji.
Ireneusz Moulin nie był już więcej, wzywanym do sędziego śledczego, i wywnioskował bardzo logicznie, iż mimo że w jego mieszkaniu nie znaleziono nic kompromitującego, to jego sprawa wszelako pójdzie zwykłym tonem i będzie musiał raz jeszcze stanąć przed sądem.
Jan Czwartek zachęcał mechanika do dotrzymania obietnicy, to jest do wezwania adwokata przeznaczonego im na obrońcę.
Ireneusz nie czuł do Jana tego instynktowego wstrętu, jaki uczuwał stykając się z innemi zbrodniarzami. Żyli obadwa z sobą w jaknajlepszej zgodzie, i ten rodzaj poufności jaka się wyradza w więzieniu, zwiększał się z dniem każdym.
Wiemy, że Ireneusz postanowił wybadać swego towarzysza co do jego przeszłości, i oczekiwał tylko sposobnej chwili ku temu. Tymczasem starał się zaskarbić jego życzliwość dla siebie. Prosił więc na jego żądanie, owego młodzieńca o którym poprzednio mówiliśmy, by go przywołał do pokoju adwokatów, skoro Henryk de la Tour-Vandieu przybędzie.
Młodzieniec ten, nazwiskiem Juljusz Renaudy, zastosował się do życzeń mechanika, i trzeciego dnia po skończonej naradzie ze swym adwokatem, powiadomił Ireneusza, że oczekuje na niego.
— Nie zapomnij że o mnie!... wołał za wychodzącym Jan-Czwartek.
— Bądź spokojnym, com przyrzekł, dotrzymam.
Po upływie dziesięciu minut, wprowadzono Moulin’a do Pokoju przeznaczonego dla adwokatów i ich klijentów, aby go przedstawić Henrykowi de la Tour-Vandieu.
— Pan jesteś Ireneuszem Moulin? zapytał go tenże.
— Tak panie.
— Pan to zobowiązałeś Renaudie’go by mnie zapytał pyli zechcę zająć się pańską sprawą?