Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/454

Ta strona została przepisana.

— Jak więc tłumaczyć sobie pańskie uwięzienie?
— Sam nie pojmuję tego.
— Nie podejrzywasz pan oskarżenia któregoś z nieprzyjaciół?
— Niemam nieprzyjaciół o których bym wiedział. Nie znam zresztą nikogo w Paryżu, prócz pewnej ubogiej wdowy, której zmarłego syna odprowadzając na cmentarz, spotkałem raz pierwszy po moim powrocie do Francji.
— Jak długo bawiłeś w Paryżu przed zaaresztowaniem?
— Niespełna tydzień.
— Czem pan się przez te dni zajmowałeś?
— Szukałem tej właśnie biednej kobiety. Jest to wdowa po moim pierwszym pryncypale.
— Nierozprawiałeś pan czasem głośno w kawiarniach o polityce?
— Nigdy!... ponieważ jak to mówiłem sędziemu śledczemu podobnemi kwestjami nie zajmuję się wcale. Zresztą, nie chodzę po kawiarniach i nie mam zwyczaju rozprawiać z nieznajomemi. Wszelako o ile sobie przypominam, pewnego wieczora znajdowałem się w zakładzie restauracyjnym pod „Srebrnym Krukiem“, utrzymywanym przez niejakiego Loupiat’a, mego dawnego znajomego... Tego to wieczora miałem szczęście uratować życie pewnemu komisarzowi policji.
— W jakich to było okolicznościach?
Ireneusz opowiedział wiadome nam już zdarzenie, jakie w krótkości notował młody adwokat w swoim pugilaresie.
— Jak się nazywa komisarz, zapytał, któremu pan oddałeś tę tak wielką przysługę?
— Niepomnę jego nazwiska, wiem tylko, że jest komisarzem w tamtym okręgu miasta.
— O nazwisku trzeba się będzie dowiedzieć, ponieważ prawdopodobnie zapotrzebujemy jego pomocy, rzekł Henryk. A teraz zejdę do kancelarji ażeby przejrzeć pańskie papiery.