Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/455

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję panie adwokacie, odparł Ireneusz. Pozwól pan dodać, że co do kwestji honorarjum możesz pan być zupełnie spokojnym; mam na to przygotowane pieniądze.
— Pomówiemy o tem później; przerwał Henryk z uśmiechem.
— Lecz jeszcze mam jedną prośbę do pana...
— Cóż takiego?
— Poważyłbym się prosić o wyświadczenie mi pewnej łaski...
— Jakiej?
Moulin zdawał się być zaambarasowanym.
— Mów pan... zobaczymy; nalegał Henryk. Może pan chciałbyś przedstawić mi kogoś któryby mógł poświadczyć za panem?
— Nie, panie adwokacie...
— A więc mów jasno, zgadywać nie umiem.
— Jest tu pewien więzień, zaczął Moulin, który mnie bardzo interesuje. Biedak ten, nie posiada i szeląga, a chciałby koniecznie być przez pana w sądzie bronionym. Przyrzekłem, że złożę za niego panu honorarjum.
— Jestże ten więzień równie jak pan obwinionym w kwestji politycznej?
— Bynajmniej.
— O cóż więc takiego?
— O kradzież... wyszepnął Moulin.
Henryk de la Tour-Vandieu okazał gest wstrętu.
— Jednakże, dodał z pośpiechem mechanik, przysięga, że jest niewinnym.
— A może na to złożyć dowody?
— Tak panie. Może dostarczyć świadków, i to wiarogodnych.
— Czy jest powtórnie karanym?
— Tego na pewno niewiem, lecz zdaje mi się że tak jest.