Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/458

Ta strona została przepisana.

— Ma sprytną minę, pomyślał Jan-Czwartek. Podoba mi się ten człowiek!... I zaczął z układną grzecznością w te słowa:
Wskutek przedstawienia mnie przez kolegę, raczyłeś pan zająć się moją sprawą, i kazałeś mnie tu przywołać. Jestem panu tak wdzięcznym panie adwokacie, że nie potrafię wyrazić słowami mojej wdzięczności, tak dla pana jako i Ireneusza Moulin, który wiedząc, że się znajduję, w kłopotliwem pieniężnym położeniu, zobowiązał się zaliczyć panu na mój rachunek wynagrodzenie. Jestem pewnym, że jeśli pan bronić mnie będziesz, zostanę uniewinnionym.
— Będę bronił, jeżeli się przekonam, iż rzeczywiście niezawiniłeś, odparł Henryk de la Tour-Vandieu. A teraz odpowiadaj szczerze na moje zapytania.
— Przysięgam że nic nie zataję!...
— Jesteś oskarżony o kradzież?
— Tak panie.
— Czy rzeczywiście nie zawiniłeś w tej sprawie?
— Nie zawiniłem, niesłusznie mnie oskarżono.
— Musiały być jednak jakieś powody do podobnego oskarżenia?
— Nie było żadnych.
— Może pozory świadczyły przeciw tobie?
— I to nie!... panie adwokacie. Nic nie było coby mnie mogło podać w podejrzenie, prócz denuncjacji pewnego łotra zwanego „Szpagatem“, który postanowił wsadzić mnie do więzienia ponieważ wyobraził sobie, że ja byłem powodem jego przy aresztowania.
— A czy byłbyś w stanie dowieść swej niewinności w tej sprawie.
— Tak; mogę przekonać sędziów, żem był natenczas nieobecnym w Paryżu, świadkowie to potwierdzą.
— Jeżeli tak, to moja pomoc nie jest ci potrzebną?
— Przeciwnie, pomoc pańska jest dla mnie niezbędną.