— Dla czego?
— Bo muszę wyznać że... że jestem recydywistą.
— Wiem o tem, odparł Henryk.
— I że... naturalnie, tłumaczył dalej Jan-Czwartek, jeżeli nie będę miał obrońcy, lub też dostanę obrońcę z urzędu, dla którego moja sprawa będzie zupełnie obojętną, chwycą mnie za kark tam w sądzie, mimo że czysty jestem jak śnieg i zawyrokują mnie na Bóg wie ile miesięcy Więzienia. Pan broniąc mnie, będziesz mógł przekonać sędziów, że chociaż człowiek raz zgrzeszy, nie idzie zatem, ażeby grzeszyć miał ciągle.
— Czy masz rodzinę?
— Niemam. a przynajmniej niewiem o żadnej. Podrzutek, znaleziony w polu, nad rowem, ani opieki, ani zachęty ku dobru... ani życzliwego serca. Takie fatalne położenie do złego tylko prowadzi. Pojmuje pan, że nie należałoby mnie potępiać ale raczej pożałować!...
— Nie potępiam cię wcale... i będę się starał ztąd cię wydobyć. Podaj mi nazwiska świadków na których zeznania chcesz się powołać.
— Już je zapisano panie adwokacie w protokule u sędziego śledczego.
— Dobrze; każę sobie przedstawić akta twej sprawy. Zrobię co tylko będzie w mej mocy, ale nie mogę taić przed tobą, że dawniejsza twa sprawa i wyrok skazujący cię na więzienie, będą wielką dla mnie przeszkodą w odpowiedzi na oskarżenia prokuratora.
— Ach! panie adwokacie, wyjąknął z wzruszeniem Jan-Czwartek, błagam... zaklinam... nie opuszczaj mnie pan!... Całą nadzieję pokładam w panu!... Wyjednaj mi uwolnienie... Ja bardzo potrzebuję być wolnym!...
Henryk de la Tour-Vandieu zdumiony dźwiękiem głosu z jakim Jan wymówił te słowa, spojrzał na niego uważnie.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/459
Ta strona została skorygowana.