Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Szpagat wybuchnął śmiechem.
— Sam... bez nas?... Nie! — nie obawiam się tego chociaż znam Jana od niedawna, ale go nawskroś poznałem. Jest to dobry chłopak; on by nie zdradził swoich przyjaciół. Niesłusznie go podejrzywasz, gdy on ufa tobie w zupełności, co przekonywa, że wczoraj gorąco przemawiał za tobą, by mnie nakłonić do przyjęcia ciebie jako wspólnika w tym interesie.
— Wiem o tem... wiem! mruknął Brisson, — dobry chłopak, nie przeczę, ale djabelnie chytry i chciwy!
Gdy rozmawiali tak między sobą, otworzyły się drzwi z hałasem i w progu ukazał się komisarz policji w towarzystwie sześciu agentów, po mieszczańsku ubranych.
Spostrzegłszy przybyłych, były notarjusz ze Szpagatem nagle się zerwali, co uczynili wszyscy prawie pijący na sali jedni z osłupieniem, z przestrachem inni.
Ojciec Loupiat, powstawszy od stolika przy którym siedział, rozmawiaj acz Ireneuszem Moulin, podszedł do komisarza.
Brisson pochylił się ku Szpagatowi.
— Ależ to wejście policji!... szepnął mu na ucho. Starajmy się wymknąć ztąd coprędzejj!
Zgiąwszy się ku ziemi, przesuwali się jak żmije, pośród grup zebranych, chcąc jak najprędzej dosięgnąć drzwi wychodzących na podwórze domostwa. Kilka osobistości o mocno podejrzanych fizjognomjach, chcąc uniknąć zetknięcia się z policją, poszło za ich przykładem.
Jakiż straszny spotkał ich zawód.
Z chwilą, gdy uchwyciwszy za klamkę, otworzyli drzwi z pośpiechem, ukazał się stojący po za niemi] cały konwój policyjnych agentów.
— Otóż jesteśmy osaczeni, szemrali z gniewem.
Komisarz posunął się ze swym orszakiem na środek sali, a podchodząc do gospodarza: