Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/462

Ta strona została przepisana.

— Kto wie czy będziesz go mógł dokonać? rzekł Henryk. Sumienie w takich razach bywa najsprawiedliwszym sędzią. Może przez te lat dwadzieścia dręczy ono zbrodniarza za popełnioną winę? W każdym razie, jeżeli po uwolnieniu zechcesz zasięgnąć mej rady, najchętniej ci takową udzielę.
— Wszak pan nazywasz się de la Tour-Vandieu? zapytał Jan-Czwartek.
— Tak: ale dla czego pytasz mnie o to?
— Wszak to rzecz prosta, mój Boże!... Radbym wiedzieć nazwisko mego szlachetnego obrońcy. Zresztą nazwisko pańskie, obcem mi nie jest. Byłżebyś pan krewnym księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu?
— Był to mój stryj, ale już nie żyje.
— Wiem o tem... Byłem przy jego śmierci.
Henryk spojrzał na mówiącego z zdumieniem.
— Co?... byłeś przy zgonie księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu? wykrzyknął.
— Tak, panie adwokacie... Znalazłem się tam przypadkowo... Stryj pański zginął w pojedynku. Przechodziłem właśnie przez lasek Winceński w chwili kiedy go raniono... Zbliżyłem się... Już konał!... Mogę poświadczyć, że to był dzielny i odważny człowiek!... Znałeś pan zapewne dobrze tego swojego stryja?
— Nie znałem go... wyszepnął młodzieniec.
— A można zapytać ile pan masz lat? badał dalej Czwartek.
Pytania te, męczyły i kłopotały Henryka.
— Mam lat dwadzieścia dwa, odrzekł pragnąc co rychlej ukończyć rozmowę.
— A lat dwadzieścia mija, jak książę Zygmunt zginął. Za małym pan byłeś, to prawda ażeby módz go zapamiętać... Lecz pański ojciec czy nie był on natenczas obecnym na placu walki?