Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/464

Ta strona została przepisana.

— Niemiłe dla mnie, zapewne... rzekł Henryk. Musiałeś jednak mieć jakiś powód ażeby mi je zadać, żądam więc byś mi wyjawił ten powód?
Jan okazał głębokie zakłopotanie.
— Żadnego panie nie miałem powodu, odrzekł, żadnego, upewniam... Wspomnienia przeszłości, nic więcej...
— Mówisz prawdę?
— Mogę panu dać za to moje... Chciał dodać słowo honoru, lecz przypomniawszy sobie swoje obecne położenie, i miejsce w którem się znajdował, nie dokończył rozpoczętego zdania.
Henryk podniósł się i zadzwonił na strażnika.
— Przejrzysz więc pan moje akta? zapytał błagalnie więzień.
— Wszak ci to przyrzekłem.
— I zobaczę pana niezadługo?
— I to obiecać ci mogę.
Strażnik odprowadził Czwartka do więzienia a Henryk wyszedł z gmachu świętej Pelagji zaciekawiony dziwnemi zapytaniami swego nowego klijenta.
Ów klijent ze swojej strony, był coraz niespokojniejszym.
— Jego matka umarła... mówił sobie, a on ma lat dwadzieścia dwa. Ojciec przywiózł go z Włoch, w kilka miesięcy po śmierci księcia Zygmunta... Miałżebym znajdować się na fałszywym tropie?... „Książę Ż. de L. T. V.“ Wszakże te same litery notarjusz „Gęsie-Pióro“, wytłumaczył mi w ten sposób: „Zygmunt de la Tour-Vandieu“. Zdawało się, że to tak pasuje jak gdyby umyślnie zrobione, lecz w gruncie rzeczy co prawda, niczego to nie dowodzi; bo ileż to nazwisk we Francji zaczyna się od tych samych liter? Dopóki będę tu siedział, pod kluczem, niczego się niedowiem... Muszę być wolnym!... Muszę dostać kopję tego listu, który „Gęsie-Pióro“ zostawił w swoich manatkach przv ulicy de la Piegnie.