Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/467

Ta strona została przepisana.

Pewnego dnia Edmund zdawał się być jeszcze smutniejszym i bardziej zgnębionym niż zwykle. Widział, że zbliża się, straszna chwila śmierci nieszczęśliwej wdowy, i przerażała go myśl o tym okrutnym ciosie jaki miał ugodzić w to biedne dziewczę.
Zdjęty litością, zapomniał chwilowo o swoim posądzeniu, i odprowadziwszy Bertę na stronę.
— Pani! rzekł drżącym głosem, niemam już żadnej nadziei uratowania twej matki!... Moim obowiązkiem jest przygotować cię do nieuniknionego nieszczęścia, jakie lada chwila spaść może.
— Boże!... zawołało dziewczę bledniejąc, a więc moja matka umiera?...
— Zostaniesz pani sierotą, mówił Edmund dalej, samotną, wśród świata... bez opieki... podpory... ach! czemuż muszę dodać, i bez przyjaciela!... A jednak uczucie głębokie, szlachetne, uczucie miłości bez granic, pragnąłem ci ofiarować, dla czegóżeś je odepchnęła? Radbym zapomnieć o tem, że odmówiłaś odpowiedzi na moje zapytanie... Ponawiam dziś tę samą prośbę i błagam odpowiedz mi tym razem!... Czyliż się nie dasz uprosić?... Niezechcesz usunąć niepewności jaka mnie udręcza?... niezechcesz powrócić spokoju mej duszy a nadziei sercu?... Berto!... ty którą nad wszystko ukochałem, i kocham jeszcze, miej litość nademną!... Bądź szczerą, nie nie ukrywaj, powiedz w jakim celu jeździłaś na plac Królewski?...
Gdy przestał mówić, dziewczyna uniosła pochyloną głowę na piersi, i głosem któremu napróżno nadać spokój usiłowała:
— Twoja boleść wstrząsa mną do głębi, wyszepnęła, a jednak i dziś zmuszoną jestem powtórzyć to, com powiedziała: „Jeżeli mi nie ufasz i sądzisz, że niegodną twego szacunku i miłości, zapomnijmy o sobie!... Cierpię nad tem