Biedna dziewczyna, z sercem zbolałem dotknięta w najdroższych uczuciach rodzinnych, w miłości, we wszystkich swoich nadziejach, oczekiwała już tylko na jedno teraz, a to, ażeby Ireneusz wyszedł z więzienia i ukazał się u niej.
Codziennie rano, kupowała numer Gazety pochłaniając doniesienia z rubryki sądowej, w nadziei spotkania w sprawozdaniach z procesów nazwisko Ireneusza, i codziennie spotykał ją zawód.
Usiłowała obok tego zatrzeć w pamięci wspomnienia o Edmundzie Loriot, którego ujrzeć już więcej nie miała nadziei, ale jej się to nie udawało. Postać zacnego młodzieńca zgnębionego rozpaczą jawiła się bezustannie przed jej oczyma.
Tydzień tak upłynął.
Dnia pewnego gdy siedząc pochylona nad haftem który jej palce bezwiednie wykonywały, ocierała łzy roszące jej lica, ktoś nagle do drzwi zadzwonił.
Pobiegła otworzyć.
Była to odźwierna, przynosząca list adresowany do zmarłej pani Monestier.
Berta pochwyciła go drżącą ręką.
Kto mógł pisać do zmarłej jej matki? Czyż jaka nowa zgryzota obciąży jej duszę i tak już nadmiar zbolałą?
Po wyjściu odźwiernej, rozpieczętowała list, a spojrzawszy na podpis, drgnęła spostrzegłszy nazwisko Moulin’a.
— Nareszcie! — wyszepnęła. Miałżeby być już wolnym? List zawierał te słowa:
„Sprawa moja ma być jutro sądzoną na posiedzeniu siódmego Wydziału Sądu poprawczego.
„Gdybyś pani mogła przybyć jutro o jedenastej z rana do Pałacu Sprawiedliwości dowiedziałabyś się na miejscu czyli zostanę skazanym, lub też uwolnionym.