Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Wiadomo w prefekturze; — rzekł, — panie Loupiat że pan jesteś uczciwym człowiekiem, i nie protegującym złodziei. lecz mimo to pański zakład ma złą opinję, na jaką zasłużył. Uprzedzono nas, że u pana znajdować się będą dziś wieczorem osobistości, zostające pod nadzorem policji, zbiegli galernicy i tym podobnie.
— W imieniu prawa, aresztuję wszystkich! Nie wolno wyjść z tąd nikomu!
Głośny szmer zawrzał między obecnemi.
— Milczenie! głosem donośnym zawołał właściciel zakładu. Znajdują się tu pomiędzy wami i uczciwi ludzie, nieprawdaż? — A zatem ci, którzy niemają sobie nic do zarzucenia, niech wyjdą na środek sali, i odpowiedzą panu komisarzowi.
— Do kroć piorunów! — mruknął były notarjusz. Ani sposób ztąd się wydobyć. Niech djabli porwą tego Jana-Czwartka, że nas zamknął w takiej pułapce.
Znaczna liczba obecnych zbliżała się kolejno ku komisarzowi. Byli to nieposiadajęcy przy sobie dowodów legitymacyjnych, ale jako znanym Loupiatowi mieszkańcy tej dzielnicy miasta wyjść im swobodnie dozwolono.
Pozostał w sali tylko Ireneusz Moulin, i z pół tuzina włóczęgów.
Szpagat zbliżył się zachwalę, z podniesioną głową.
— Panie komisarzu, rzekł, proszę wyjść i mnie także pozwolić... Należę do spokojnych mieszkańców.
— Nazwisko twoje?
Jakób Hebert.
— Papiery?
— Niewiedząc, że będą mi potrzebnemi, nie wziąłem ich z domu.
— Gdzie mieszkasz?
— Przy ulicy la Charbonniére.