Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/470

Ta strona została przepisana.

„Co bądź nastąpi, bądź pani pewną głębokiego szacunku z mej strony i najszczerszego poświęcenia wdzięcznego ci na zawsze przyjaciela

Ireneusza Moulin.

Berta zalała się łzami.
— Biedna matko!... wyszepnęła. Niedowiesz się już o łosie swojego wychowańca na którego pomoc tyle rachowałaś!... Ja w twoim zastępstwie pójdę jutro na sprawę Moulin’a. Ubłagaj matko Wszechmocnego o zmiłowanie się nad niewinnym?... I uspokojona, zabrała się do pracy.
Słaby odblask nadziei, zajaśniał w ciemniach jej duszy.
Nazajutrz, o dziesiątej, udała się do Pałacu Sprawiedliwości i weszła głęboko wzruszona do sali siódmego Wydziału, gdzie znajdowała się już gromadka ciekawych, i kilku świadków wezwanych do spraw innych.
Usiadłszy tam na ławce oczekiwała.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przed dziesiątą godziną z rana, furgon więzienny przywiózł od świętej Pelagji jedenastu więźniów, między któremi znajdowali się: Ireneusz Moulin, i Jan-Czwartek, który to ostatni miał stanąć przed piątym Wydziałem Sądu poprawczego.
Wszyscy ci więźniowie oczekiwali w sali nazwanej „Pułapką“.
Jan-Czwartek, był niespokojny, zły, i rozdrażniony, Ireneusz Moulin przeciwnie, uśmiechał się, oczekując swojej kolei. Widocznem było, że ufał w słuszność swej sprawy, i że ta ufność wzrastała w miarę, jak się zbliżała stanowcza chwila zawyrokowania.
Zbliżywszy się do swego towarzysza, położył rękę naj jego ramieniu.
— No cóż? zapytał widząc jego zły humor, widzę, że się obawiasz?