Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/472

Ta strona została przepisana.

rzyść z tego podchmielenia, i wydobyć niektóre szczegóły z tajemnic starego złodzieja.
Postanowił więc po powrocie z sądu przypuścić szturm do niego, czyli zostanie uwolnionym, lub też skazanym.
We drzwiach ukazał się nadzorca ze strażnikami, i listą więźniów w ręku, wywołując Ireneusza Moulin, Jana-Czwartka i kilku innych.
— Idźmy śmiało! wymruknął Jan, którego oczy świeciły niezwykłym blaskiem. Trzeba mieć odwagę, i odpowiadać porządnie adwokatom.
Przy wyjściu z sali, spotkał swego dawnego kolegę Szpagata, i pogroził mu zaciśniętą pięścią.
— Poczekaj stary!... zawołał, to coś dostał odemnie, to tylko zaliczka... Nie stracisz na oczekiwaniu... Zapłacę ci mój dług cały, z procentami.
Więźniowie pod silną strażą, zostali wyprowadzeni z sali do różnych wydziałów gdzie miano ich sądzić.
Ireneusz jak wiemy, miał być sądzony w siódmym wydziale. Usiadłszy na wskazanym mu miejscu przez strażnika, spojrzał w około sali szukając wzrokiem pani Leroyer. Nie znalazł jej, lecz dostrzegł Bertę, i serce ścisnęło mu się boleśnie.
— Skoro ta biedna kobieta nie przyszła, pomyślał, musi być chora... bardzo chora!... a może już nawet nie żyje!...
Na tę myśl, kroplisty pot wystąpił mu na czoło.
Berta nie znała wcale Moulina. Jej oczy szukały między oskarżonemi, który z nich mógłby być Ireneuszem, i jej wzrok instynktownie zatrzymał się na nim.
Jakiś głos wewnętrzny szepnął jej:
— To on!... Lecz to przeczucie nie było jeszcze pewnością.
Ażeby stwierdzić swój domysł, oczekiwała aż pisarz wymieni z nazwiska każdego z oskarżonych.