Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/473

Ta strona została przepisana.

Prócz wzroku Berty, inne jeszcze oczy były wlepione niezmiennie w Ireneusza Moulin, lecz jakże różnym by ł wyraz tych oczu!... Nienawiść błyszczała w tem spojrzeniu, podczas gdy młoda dziewczyna widziała w mechaniku, jedynego opiekuna i przyjaciela.
Ten który z taką zjadliwością wpatrywał się w Moulin’a, mógł mieć około lat sześćdziesiąt. Długa szpakowata broda, spadała mu na piersi, okulary niebieskie przysłaniały oczy.
Ubrany był porządnie, ale bez żadnej wykwintności, i niczem nie zwracał na siebie uwagi.
Ów człowiek tak zmieniony pod przebraniem, był to książę Jerzy de la Tour-Vandieu. Zawiadomiony przez swego powiernika, iż sprawa Ireneusza Moulin, uznana za niemającą żadnego związku z zamachem przy ulicy Le Pelletier będzie sądzona tego dnia na posiedzeniu siódmego wydziału, chciał być sam obecnym przy zawyrokowaniu.
Wielki niepokój miotał tym starym zbrodniarzem, pomimo wewnętrznego przekonania, że mechanik zostanie skazanym.
Woźny oznajmił o przybyciu grona sędziów. Wszyscy powstali z miejsc swoich, a sędziowie usiedli.
Miejsce oskarżającogo z urzędu, zajął prawnik znany ze swojej surowości, którego jednak charakterowi nic zarzucić, nie było można.
Sześciu młodych adwokatów zasiadło na lawie obrońców.
Książę Jerzy spojrzał na nich od niechcenia, i zadrżał, brwi mu się ściągnęły, opuścił głowę na piersi, poznawszy w jednym z tych młodzieńców swego przybranego syna Henryka de la Tour-Vandieu.
— Ten szaleniec nigdy się nie poprawi!... wyszepnął z cicha. Zawsze będzie obrońcą wichrzycielów i szalbierzy! Jak to znać, że w nim obca krew płynie, choć moje nosi nazwisko... Ciekawym którego z tych ludzi będzie on dziś bronił?