Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/484

Ta strona została przepisana.

— Tak; odrzekł głucho Jan-Czwartek, i na jego spochmurniałem obliczu zawidniał jakiś szczególny wyraz. Popełnili zbrodnię... Tu przerwał.
— Znasz sprawców tej zbrodni? badał dalej mechanik.
— Znam.
— I masz nadzieję, że ich odnajdziesz?
— Dotąd miałem nadzieję, teraz mam pewność!...
— I dość ci będzie jedno słowo powiedzieć ażeby ich opanować?
— Tak!... jedno słowo... tylko jedno wystarczy, i zaraz łańcuch na szyję!... Zobaczysz jak będą błagać na klęczkach!... Ha! są takie szczegóły w tej sprawie których słuchając dreszcz przebiega po skórze!... Są tacy ludzie, których jest spotkać niemiło zwłaszcza kiedy się myśli, że oni już nie żyją, bo im się wlało w gardziel kwartę arszeniku z winem, ażeby się ich pozbyć, rozumiesz?...
— Rozumiem!... odparł zasłuchany mechanik. Trzeba się tylko przekonać, czyli przypadkiem nie jesteś w błędzie, i czy ten wyraz którym masz pogrozić, nic nie utracił z swej mocy?
Jan-Czwartek wzruszył ramionami z gestem tak wyrazistym jakiego mógł by mu pozazdrościć nie jeden ze sławnych aktorów.
— Dość tego!... wybełkotał, bądź spokojny!... A teraz nalej mi jeszcze szklankę wina wypijemy za zdrowie naszego przyszłego majątku.
— Dobrze, wypijemy.. ale powiedz mi ów wyraz jaki nam ma sprowadzić ten majątek?
Stary złodziej spojrzał z nieufnością na mechanika i zdawał się odzyskiwać przytomność.
— Ty raczej mi powiedz, odrzekł, czy ci nie przyszła chętka mnie podejść, i oszukać na tym interesie? Może chcesz się dowiedzieć wszystkiego, aby sam później skorzystać?