Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/490

Ta strona została przepisana.

— Ale poznać byś ich mogła?
— O! niezawodnie!... Nawet po dziesięciu latach, tak dobrze jak dziś!... Ich twarze wyryły się głęboko w mojej pamięci. Szczególniej pamiętam tego, który spalił list. On to musi być wspólnikiem kobiety od której ten list pochodził.
— Tak pani sądzisz?
— Przysięgłabym, że tak jest!... Jasno tego dowodzą wyrazy jakie wymówił po przeczytaniu tego tajemniczego listu. Był bladym, drżącym i szeptał zdławionym głosem: „Ona... w Paryżu?“ „I ten człowiek miał to w swoim ręku?... „Byłbym zgubionym gdyby nie ten traf szczęśliwy“.
— W istocie, odparł po namyśle Moulin ten nędznik musi być jej wspólnikiem lecz zkąd mógł wiedzieć, że kopja tego listu u mnie się znajduje? To pozostaje dla mnie zagadką nierozwiązalną.
— A może zrozumiesz to pan łatwiej po przeczytaniu tej kartki, jaką po spaleniu listu ten człowiek wsunął w błękitną kopertę?
— Kartkę tam wsunął? powtórzył Moulin.
— Tak; i gdybym jej była nie zabrała z sobą byłbyś pan zgubionym!...
— Gdzież jest ta kartka?
— Proszę... czytaj pan.
Mechanik przebiegł ją szybko oczyma i zbladł straszliwie.
— Ha! — masz pani słuszność!... wyrzekł po chwili. Tu już nie policja poprawcza lecz sądy przysięgłych byłyby mnie sądziły jako wspólnika Orsiniego. Ci nikczemnicy potrzebowali mnie zgubić, aby usunąć od twojej matki i obezwładnić w waszej sprawie. Mam nieprzyjaciół strasznych, nieubłaganych... bo wiedzą, że znam tajemnicę ich zbrodni!... Nie dadzą mi wytchnienia... wiem o tem!... Lecz gdzie ich szukać? Jak ich odnaleść? Ukrywają się w ciemnościach, i niemam sposobów do ich zwalczenia!... A! prawda, dodał po chwili, mam sprzymierzeńca... Mam Jana-Czwartka!...