Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/492

Ta strona została przepisana.

bez związku, wśród których słowa: „Morderca“... i nazwa: „Brunoy“ powtarzały się ciągle.
— „Brunoy“! wykrzyknął Ireneusz. Wymawiała tę nazwę? A więc to ona!... Toż samo nazwisko uderzyło mnie gdy ją poraź pierwszy widziałem, i usłyszałem jej mowę.
— A więc pan ją znasz?
— Wiem tylko, że jest obłąkaną, i mieszka wraz ze starą kobietą która się nią opiekuje w tym domu, w którym, i ja mieszkam. Jestem pewien, że jakiś traf i obłąkanie sprowadziły ją do mego mieszkania.
— A domyślasz się pan dla czego jej ukazanie się tak przeraziło jednego z tych ludzi?
— Poznał ją bezwątpienia.
— Nie inaczej. Jego przestrach, niemniejszy był od mojego, gdy ta kobieta krzyczała: „Morderca“... „Morderca“... odpowiadał jej, ale nie mogłam dosłyszeć słów jego.
— I mówisz pani, zapytał Moulin, że ta obłąkana pozbierała resztki niedopalonego listu?
— Tak; i schowała je poza stanik.
— Dobrze jest wiedzieć ten szczegół. Przypuszczam, że te kawałki papieru na wpół strawione przez ogień, nie dadzą się złożyć w jednolitą całość, wszak nie należy nam zaniedbywać niczego. W każdym razie, dowiedzieć się muszę kto jest ta kobieta, i dla czego ta nazwa „Brunoy“ powraca jej wciąż na usta?
— A zatem ten list był niesłychanie ważnym, wszak prawda panie Moulin? zapytała Berta.
— Ma się rozumieć, bo był pisany własną ręką kobiety imieniem „Klaudja“ do wspólnika zbrodni.
— Przypominasz pan sobie co zawierał?
— Pamiętam co do słowa. Wszak go odczytywałem więcej niż sto razy.
— A nazwisko tego wspólnika nie było w nim wymienione?