Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/502

Ta strona została przepisana.

— Więc cóż? Nakręca się prawo stosownie do potrzeby, i koniec na tem! Zresztą przeprowadzenie śledztwa nie jest tak trudną rzeczą, jeżeli się je samemu przeprowadzi. Dla przekonania waszej książęcej mości, potrzeba nie słów, lecz czynów. Proszę o rozkazy, a wszystko stanie się według pańskiej woli... Czy wasza książęca mość upoważnia mnie do działania?
— Upoważniam.
— Niechaj więc ta warjatka będzie uważana za nie istniejącą zupełnie. Dokonam tego najdalej w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
— Liczę na twoją gorliwość i zręczność, odparł Jerzy, ale nam pozostają jeszcze Ireneusz Moulin, i Berta Leroyer...
— Cóż oni zrobić mogą, bez porozumienia się z obłąkaną?
Pan de la Tonr-Vandieu zaczął się na nowo przechadzać po pokoju. Układał odpowiedź na dane sobie zapytanie, a odpowiedź była bardzo trudną.
Chciał wytłumaczyć agentowi nie zdradzając tajemnicy jakie niebezpieczeństwo dopatrywał w przymierzu Berty z Ireneuszem.
Theifer odgadywał myśli księcia po widocznym jego niepokoju.
— Sądzę, ozwał się wreszcie, że będę mógł sam odpowiedzieć na zadane przed chwilą waszej książęcej mości zapytanie.
Jerzy spojrzał bystro na mówiącego.
— Istniał dowód przeciw waszej książęcej mości, zaczął agent, tym dowodem był list napisany przez osobę któraby mogła jeśli nie zgubić, to wywołać skandal, ale która nie zrobi tego, gdyż uzna za korzystniejsze dla siebie czerpać pełnemi rękoma w kasie księcia de la Tour-Vandieu niż zaspokajać jakąś tam dawną urazę. Ireneusz Moulin z tym