Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/507

Ta strona została przepisana.

Odźwierna kornie pochyliła głowę.
— Upoważniony przezeń, przychodzę do pani po pewne objaśnienia...
— Boże wielki!... zawołała z trwogą kobieta, czyż by mnie, o co obwiniono?
— Uspokój się pani, nie o ciebie tu chodzi, odparł z powagą agent. Mamy o pani jaknajlepsze wiadomości. Wymagam tylko szczerych odpowiedzi i najgłębszej tajemnicy po moim odejściu. Jedno nierozważne słowo, może panią zgubić!
— W głowie mi się mięsza!... Drżę cała!...
— Własne bezpieczeństwo pani, spoczywa w jej ręku.
— Przyrzekam że odpowiadać będę szczerze na zapytania, i dochowam tajemnicy.
— Tego właśnie żądam. Czy mieszkała niejaka pani Amadis?
— Ach! to najlepsza nasza lokatorka. Zajmuje pierwsze piętro od bardzo dawnych czasów. Jest to bardzo zacna i bogata osoba. Nic złego na nią powiedzieć nie mogę!...
— Wiem o tem... Lecz przy niej mieszka druga kobieta, pani Estera Derieux...
— Tak panie, nieszczęśliwa istota, którą szlachetna pani Amadis zajmuje się jak własną swą córką.
— Czy pani wiadomo, że ta osoba jest obłąkaną? — Niestety!... któżby o tem nie wiedział!...
— Miewa gwałtowne napady...
— Nie panie! Jej obłąkanie należy do spokojnych upewniam!
— A ja pani mówię, że ona jest niebezpieczną!... krzyknął gwałtownie Theifer.
— Tak pan sądzisz?
— Mówię... a więc tak być musi!... Odbieramy ciągłe zażalenia od lokatorów.