Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/508

Ta strona została przepisana.

— Niewiedziałam o tem, nic niewiedziałam!... ale może tak jest, skoro pan utrzymuje...
— Bezwątpienia że tak być musi, skoro aż skarżą się na to!
— Niepojmuję komu by ta nieszczęśliwa przeszkadzać mogła? Nigdy jej nie widać, nie słychać. Wprawdzie przed kilkoma dniami omal nie wszczęła pożaru, lecz była to wina pokojówki, która odeszła nie zgasiwszy światła w gabinecie.
Agent słuchając bacznie słów gadatliwej odźwiernej, notował wszystko w pugilaresie.
— Jak często wychodzi ta obłąkana? zagadnął.
— Dość często, lecz zawsze pod opieką pani Amadis.
— Czy ludzie gromadzą się w około niej na ulicy?
— Nie widziałam tego. W ogrodzie tylko, albo na placu, zbiegają się do niej dzieci, jakie przywabia pięknym swoim śpiewem.
— A one czy się jej boją?
— Nie sądzę... lecz kto wie?...
— Czy powiadomiłaś pani o tem właściciela domu że o mało nie puściła z dymem całej jego posesji?
— Nie panie.
— A dla czego?
— Z obawy, aby niewymówiono mieszkania pani Amadis.
— Nie wypełniłaś pani zatem swojego obowiązku. Właściciel powinien być uprzedzonym o grożącem mu niebezpieczeństwie.
— Wszakże dom jest zaasekurowanym?
— Tak; lecz taki pożar, zagraża życiu mieszkańców.

XVIII.

— Do kogo należy ten dom? pytał dalej agent.
— Do pana Leona Giraud.