Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/512

Ta strona została przepisana.

zapatrują się na przestępstwo pani bardzo surowo, gdyż samo przetrzymywanie chorej, niewytłumaczone żadnym węzłem pokrewieństwa, jest już podejrzane.
Zacnej wdowie krew uderzyła do głowy.
— Podejrzane? powtórzyła pół nieprzytomnie.
— Tak, odrzekł Theifer. Dla czego pani opiekuje się jakąś Esterą Derieus której małżeństwo nie jest dla nas tajemnicą. Dla czego poświęcasz się dla kobiety, która za pomocą intryg wdarła się w arystokratyczną rodzinę, wnoszą w nią wstyd i upokorzenie. Możnaby sądzić żeś pani niosła tej kobiecie pomoc i radę... ułatwiała jej romans z księciem.
Każdy z zapatrujących się chłodno na dowodzenia agenta, dostrzegł by w nich tylko zręczny zwrot mowy, a na niebezpieczne pogróżki. Pani Amadis wszelako, przerażona odkrytą tajemnicą małżeństwa Estery, przygnębiona zarzutami Theifera siedziała przed nim w osłupieniu, jak gdyby rażona gromem.
Inspektor publicznego bezpieczeństwa, łatwo dopiął celu. Opanował postrachem starą kobietę i teraz mógł ją nagiąć do wszystkich swoich zamiarów, nie lękając się z jej strony oporu.
Po chwili głębokiego milczenia, pani Amadis podniosła się z krzesła, a składając ręce w najwyższej rozpaczy:
— Panie!... zawołała, broń mnie jeśli możesz!... Przez litość nie mów mi o tej strasznej przeszłości!... Przysięgłam, że nie rozłączę się z Esterą, i dochowam tajemnicy małżeństwa. Po dziś dzień dotrzymałam przysięgi, nie sądząc ażebym błądzić tam miała. Widziałam, że po śmierci księcia Zygmunta powinnam ją była umieścić w domu obłąkanych, ale kochałam ją... nie miałam siły z nią się rozłączyć... oddać ją w obce ręce!... Oto powód dla którego zatrzymałam ją u siebie. Czyliż jestem tak winną? Przebaczcie panowie moją nierozwagę... pozwólcie mi żyć i umierać spokojnie!...