Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/513

Ta strona została przepisana.

Słysząc to Theifer, uśmiechnął się z lekka, i uprzejmiejszym już tonem: — To od pani zależy... odrzekł.
— Cóż więc mam czynić?
— Posłuchaj pani. Popełniłaś wielkie przestępstwo ukrywając w swoim mieszkaniu obłąkaną, której należało wszelkiemi środkami starać się powrócić zmysły.
— Ależ ja niczego nie szczędziłam panie by ją uzdrowić; odparła pani Amadis. Zwoływałam najznakomitszych lekarzy Paryskich, którym za wizyty płaciłam bajeczne honorarja...
— I cóż pani powiedzieli?
— Że jej uleczyć nie mogą.
— Obowiązkiem ich było umieścić ją w Zakładzie na ten cel specjalnie przeznaczonym, gdzieby odpowiednie leczenie sprowadziło skutek pożądany.
— Książę Zygmunt nie życzył sobie tego, a i doktorzy zarówno nie uważali potrzeby...
— Dziś jednak rodzina zmarłego księcia, — stanowczo żądać tego będzie.
— Rodzina? powtórzyła ze zdumieniem wdowa. Czyliż rodzina wie o tem, że Estera żyje?
— Dotąd nie wie... lecz wiedzieć będzie.
— Od kogo?
— Odemnie, to jest raczej od władzy jaką przedstawiam.
— To może ta rodzina księcia będzie mnie prześladowała za ukrywanie tej nieszczęśliwej? Ach! teraz czuję, że nie będę miała chwili spokoju!
— Mówiłem pani przed chwilą, że od ciebie zależy twój własny spokój. Czyś pani o tem zapomniała?
— Pamiętam panie... Lecz wspominając nie powiedziałeś jasno co mi czynić wypada?