Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/516

Ta strona została przepisana.

zaczekać aż się do miejsca i nowych osób przyzwyczai. Lepiej by nawet było ażebyś pani zaraz nie wiedziała gdzie ją umieszczą. Na wypadek wystąpienia rodziny księcia, mogłabyś z czystym sumieniem odpowiedzieć, że niewiesz co się z nią stało.
— A czyliż mnie kto o to zapytywać będzie?
— Bardzo być może... a nawet jest to prawdopodobnem.
— Cóż mam więc odpowiedzieć?
— Powiesz pani temu kto o to pytać cię będzie aby się zwrócił do prefektury.
— Ale będę odbierała wiadomości przynajmniej od mojej biednej wychowanicy?
— Bezwątpienia!... ile razy pani zażądasz.
— A jaką drogą?
— Ja sam będę ułatwiał to pani.
— Ach! jak pan jesteś zacnym, uczynnym! Czy zechcesz oddać komu przynależy w domu zdrowia te kilka tysięcy franków na przysmaczki dla chorej?
— Chętnie podejmuję się tego.
— Pozostaje mi zatem poddać się tej smutnej konieczności rozłączenia, mówiła wdowa z westchnieniem.
— Ma się rozumieć. Zechciej pani wziąść teraz ćwiartkę papieru, i pisać co ci podyktuję.
Pani Amadis zawachała się. Brak wprawy w pisaniu, i nieznajomość ortografji, stawiały ją w drażliwem położeniu wobec nieznajomego.
Theifer odgadł to natychmiast.
— Może pani masz wzrok słaby? zapytał, ja z przyjemnością wyręczę panią, zastrzegając sobie tylko jej podpis.
Wdowę uradowała ta propozycja. Położyła przed agentem papier, przyniosła kałamarz, a niebawem z pod wprawnego pióra inspektora wyszła następująca odezwa: