Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/517

Ta strona została przepisana.
„Wielmożny Panie“.

„Od lat kilku mam u siebie w mieszkaniu biedną kobietę przyjętą z litości która cierpi obłąkanie.
„Do dziś dnia ta choroba ukazująca się w spokojnych objawach, pozwoliła mi trzymać chorą w domu. Gdy jednak od kilku tygodni dotychczasowy charakter cierpienia zmienił się znacznie a zagrażając mojemu bezpieczeństwu, naraża i mieszkańców tego domu na nieprzewidziane wypadki, mam honor upraszać wielmożnego pana o wydelegowanie doktorów, którzyby zbadawszy, zechcieli pomieścić chorą we właściwym Zakładzie, dla przeprowadzenia tam odpowiedniej kuracji.
„Oczekując na przychylną odpowiedź pozostaję

z szacunkiem.

Po napisaniu ostatnich wyrazów, Tlieifer przeczytał głośno zredagowaną prośbę.
— Brak tylko podpisu pani, rzekł, zwracają się do wdowy.
Biedna kobieta drżącą ręką wzięła podane sobie pióro.
— Ja mam więc dobrowolnie oddać tę nieszczęśliwą na pastwę szpitalną? zawołała Boże mój!... czuję że sił mi zbraknie ku temu!
— Krok taki jest niezbędnym dla własnego spokoju pani.
Tym argumentem, przekonał lękliwą staruszkę, nie mówiąc już nic więcej, wzięła za pióro, i dużemi niekształtnemi literami podpisała swoje nazwisko. Uszczęśliwiony policjant, schował list do kieszeni, zaopatrzywszy go wprzódy we właściwy adres.
— A teraz, rzekł, zwracając się do pani Amadis potrzeba zachować w tajemnicy moją tu bytność u pani, i radę którą podałem.
— Ach! panie... niepowiem i słowa nikomu!