Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/518

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli pani dotrzymasz obietnicy, mogę panią, upewnić słowem honoru, że cię nie spotka żadna nieprzyjemność.
Pani Amadis westchnęła, ale mniej ciężko jak na początku rozmowy. Przewidywanie spokojnego życia, uśmiechało się do niej, przez mglistą zasłonę rozłączenia się z Esterą.
— Mogę więc liczyć na to że mi panowie przyślecie doktorów? zapytała.
— Ależ bezwątpienia.
— A jak długo będę na nich oczekiwała?
— Tego oznaczyć nie mogę.
— Może jutro?...
— Bardzo być może; ale ich wizyta niech panią nieprzestrasza. A i ja zapewne będę miał zaszczyt niedługo odwiedzić panią.
Tu niskim ukłonem pożegnał wdowę, ciesząc się z odniesionego zwycięstwa. Pierwsza część planu, powiodła mu się znakomicie, liczył więc, że i druga nie gorzej mu pójdzie.
Wyszedłszy z Królewskiego placu, udał się natychmiast do prefektury, a po zameldowaniu się naczelnikowi, wszedł do jego gabinetu.
— Cóż cię sprowadza Theiferze? zapytał tenże.
— Bardzo ważna sprawa, panie naczelniku.
— Mów!... słucham.
— Przed dwiema godzinami szedłem placem Królewskim, gdy nagle moich uszu doleciał krzyk przeraźliwy. Biegnę w aleję, gdzie spostrzegam kobietę obłąkaną, a za nią pędzącą gromadę dzieci.
— Kazałeś ją przy aresztować... mam nadzieję?
— Nie panie naczelniku.
— A dla czego?
— Bo ta osoba była bardzo elegancko ubraną widocznie należała do wyższej klasy społeczeństwa. Pomogłem tyl-