Dalszą rozmowę przerwało wejście doktorów z naczelnikiem. Pani Amadis drżąca i pomieszana, poprowadziła ich do salonu.
Biedna kobieta zostawała pod wpływem silnego wrażenia przestrachu. Przedewszyśtkiem sam widok obcych ludzi i zetknięcie się z policją przejmowały ją trwogą, a powtóre, myśl o rozłączeniu się z Esterą, którą kochała gorąco, zasmucała ją głęboko.
— Odebrawszy wczoraj list od pani, zaczął naczelnik, pośpieszam zadość uczynić jej żądaniu. Panowie lekarze przybyli zemną, niechaj przekonać się raczą o stanie chorej.
Pani Amadis wybuchnęła płaczem, szepcąc z cicha:
— Ach! — panie... jakaż to boleść dla mnie!... Będę więc zmuszoną rzeczywiście rozłączyć się z tą tak drogą dla siebie istotą, do której tak się gorąco przywiązałam
— Tak jest niestety! Pojmuję żal pani, i jej rozpacz chwilową, ale nic temu zaradzić nie jestem w stanie. Przepisy nasze niepozwalają trzymać w domu takich chorych, których gwałtowne napady mogą stać się niebezpiecznemi dla otaczających. Smutno pani będzie bezwątpienia rozstać się z osobą od lat tylu przebywającą pod jej dachem, wszak myśl że pani unikniesz tym sposobem wielu nieprzyjemności, powinna ją pocieszać.
— Po nad tem wszystkiem zastanawiałam się... lecz mimo to, cierpię niesłychanie!
— Osobą o której mówimy, nazywa się Esterą Dérieux... nieprawdaż?
— Tak panie.
— Zechciej pani kazać ją tu przyprowadzić.
— Może panowie, raczą przejść do jej pokoju, sądzę, że to byłoby lepiej. Obawiam się jakiego gwałtownego wybuchu z jej strony na widok nieznajomych.
— Słusznie!... przeprowadź nas pani do niej.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/521
Ta strona została skorygowana.