Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/525

Ta strona została przepisana.

Ruch ten spostrzegła obłąkana, i po raz drugi krzyknęła przeraźliwie:
— „Złodziej!... Złodziej!...“
Agent blady z przerażenia, cofnął się od tych zaciśniętych palców wyciągniętych ku sobie, aż doktór któremu już raz się powiodło uspokoić Esterę, zbliżył się do niej, i położył kres gwałtownej scenie.
Po spisaniu protokółu, przeczytano go na głos.
— Czyś pani zrozumiała wszystko co tu napisano? zapytał naczelnik panią Amadis.
— Zrozumiałam, panie.
— Niemasz pani nic temu aktowi do zarzucenia?
— Niestety! nie, panie.
— Proszę go więc podpisać.
— Czyż to konieczne?
— Najniezbędniejsze.
— Jakkolwiek samolubstwo było główną wadą naszej wdowy, nie bez wyrzutów sumienia i niepokoju wzięła pióro do ręki. Położywszy podpis zaledwie czytelny, wybuchnęła płaczem.
— Teraz więc, rzekł naczelnik, pozostaje nam pożegnać panią.
— A więc panowie zabieracie mi już Esterę?
— Wszakżeśmy po to przyjechali?
— A gdzież ją panowie odwieziecie?
— Niewiadomo gdzie nam wydział administracyjny umieścić ją wyznaczy. Na teraz, jest ta wiadomość zbyteczną dla pani, gdyż w pierwszych początkach stanowczo nikogo do chorej niedopuszczają. Przez względ na zdrowie swojej wychowanicy, niepowinnaś się pani tego domagać. Upewniam, że skoro tylko stan zdrowia jej się poprawi, zawiadomię panią o dozwolonych odwiedzinach.
— Jeżeli pan naczelnik pozwoli, przerwał Theifer to będę pośrednikiem pomiędzy panem a panią Amadis.