Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/53

Ta strona została przepisana.

równo i policyjnych agentów. Gdyby ich nie było co by się działo z uczciwemi ludźmi, ktoby stanął w ich obronie? Powinni by powyławiać wszystkich włóczęgów z miasta. No, patrzcież państwo. W Paryżu nie można być teraz bezpiecznym. Wyjdziesz wieczorem i nagle masz obok siebie złodzieja, albo mordercę... To straszne... przerażające! To mówiąc, pił z apetytem.
— Zdrowie panów dodał, podnosząc szklankę.
— Nawzajem... pańskie zdrowie! ozwał się Loupiat, któremu ów gładki mówca bardzo się podobał.
— Doskonałe to pańskie winko! rzekł wypiwszy je, Czwartek!
— Jest nieco kwaskowate, odrzekł właściciel sklepu, bo młode, ale bez przymieszek, jest czyste! Lecz zdaje mi się jakobym pana gdzieś widział... dodał, wpatrując się w przybyłego. Czy pan mieszkasz w tej tu dzielnicy miasta?
— Nie panie; jednak bardzo często przechodzę tędy i nieraz byłem w pańskim zakładzie, gdzie porządek i czystość zwróciły moją uwagę.. Spełniam obowiązki inkasenta u pewnego właściciela składu metalowych mebli, przy ulicy świętego Antoniego, który mnie używa do odstawiania tychże do Clichy i Batignolles.
— Kursa nie lada, zaprawdę.
— Ma się rozumieć. Wzbudza to pragnienie.
Tu zaczął kaszlać.
— Do czarta! rzekł, w gardle sucho, a wypróżniłem szklankę. Każ mi pan podać drugą.
— Za nim przyniosę, ozwał się Ireneusz biorąc butelkę ze swego stolika i nalewając z niej Czwartkowi wina, wypij pan to co jest, dla uśmierzenia kaszlu.
— Dzięki najszczersze!... Ach! to balsam, mówił łotr, pijąc; prawdziwe Chablis... ja znam się na tem jak to łagodzi! Proszę o dwie szklanki takiego samego, abym mógł się panu wywdzięczyć.