Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/536

Ta strona została przepisana.

Wolno więc upływał czas przeznaczony na odsiedzenie tygodnia.
— Pragnęłabym, mówiła Berta, poznać jaknajrychlej tego człowieka, w którego ręku spoczywa rehabilitacja mojego ojca.
— Może pani chciałabyś go zobaczyć zaraz po uwolnieniu?
— Chętnie, lecz czyliż to jest możebnem?
— Dla czego nie? O ósmej wypuszczają uwolnionych więźniów. Czekaj pani o siódmej na rogu ulicy de la Clef. Przyjdę tam, i pójdziemy razem do św. Pelagji po Jana Czwartka.
— Czyliż to jednak nie wyda się dziwnem dla tych którzy nie mają łączących nas z sobą okoliczności?
— Bynajmniej. Przypuszczać mogą że jesteś pani siostrą którego z uwięzionych.
— Słusznie... Pójdę więc z panem.
Nazajutrz, o oznaczonej godzinie, Berta zasłonięta czarnym krepowym welonem, oczekiwała na Ireneusza, z którym następnie weszła do skromnej kawiarni, znajdującej się na wprost: więzienia, zkąd doskonale główną bramę tegoż widać było.
Punktualnie o ósmej drzwi otworzono.
Kilku ludzi znanych Ireneuszowi z czasów jego tamże zamknięcia przestąpiło próg więzienny. Dwóch poczęło się witać z oczekującemi przed bramą trzeci skierował się wprost do kawiarni.
— Czy niema pomiędzy niemi Jana Czwartka?
Pytała Berta z obawą.
— Niema go pani. Nierozumiem co to znaczy? Ale dowiemy się zaraz.
— Od kogo?
— Od Człowieka który tu wejdzie za chwilę.