Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/537

Ta strona została przepisana.

Zaledwie wymówił to Moulin, we drzwiach ukazał się mężczyzna ubogo ubrany, i zażądał butelki wina.
— Przyjm ją odemnie! zawołał Ireneusz, podchodząc na powitanie.
— Jak się masz kolego! krzyknął z radością, nieznajomy. Niespodziewałem się zastać cię tutuj. Czy oczekujesz na kogo?
— Tak; na kogoś co miał być dziś uwolnionym.
— Któż to taki?
— Jan Czwartek!
— Ach! na tego mógłbyś czekać do nieskończoności i niedoczekać się nigdy.
Berta pobladła, słysząc te słowa.
— Dla czego tak mówisz? pytał mechanik.
— Bo niema już Czwartka u św. Pelagii.
— A cóż się z nim stało?
— Odesłano go do Conciergerie.
— Z jakiego powodu? Wszak miał być dzisiaj uwolniony?
— Niemożna w tej mierze objaśnić szczegółowo, wiem tylko, że od tygodnia siedział zamknięty w odosobnieniu za karę, gdyż pojechawszy do sądu. upił się i niechciał słuchać strażnika. Dziś wezwano go wraz z temi, którzy jechali do sędziego śledczego więcej go już nie widziałem.
— Czyżby go pociągnięto do jakiej nowej sprawy?
— Nic niewiem, ale to możebne. Taki stary złodziej, nie jedno ma na sumieniu. Strzeż się pan, jeżeli masz z nim jakie stosunki. Nad tym człowiekiem zawisła fatalna gwiazda.
Słysząc to Berta, zaczerwieniła się jak piwonija, na samą myśl upokorzenia na jakie narażonym był Ireneusz.
Moulin nie stracił jednak dobrej miny.
— Dziękuję za przestrogę, rzekł uprzejmie, Będę ostrożniejszym. A teraz do widzenia.