— Do widzenia! Lecz kiedyż będę miał szczęście odwzajemnienia się buteleczką wina?
— Nic to pilnego. Dziś nie mam czasu, jestem bardzo zajęty.
Wyszedłszy z kawiarni Ireneusz, posmutniał widocznie.
— I cóż pan mówisz na ten nowy zawód? pytała Berta.
— Nieumiem sobie tego wytłumaczyć. Trzeba się udać do Conciergerie i dowiedzieć, czy tam rzeczywiście Jan Czwartek znowu odsiaduje jaką karę.
— Słyszałeś pan jak ten człowiek wyrażał się o nim. Musi to być złoczyńca ostatniej kategoryi. Czyż nam należy w naszej świętej sprawie bratać się ze zbrodnią?
— O! pani... odrzekł Ireneusz, wybierać nam nie wolno; posługiwać się musimy różnego rodzaju ludźmi i różnemi środkami. Nie wolno nam odrzucać tych szczególniej, których Opatrzność sama zseła w nasze ręce. Jeżeli pani wzdragasz się na myśl bratania z motłochem, jeżeli wstręt czujesz na myśl, iż ze mną do wielu siedlisk hańby i brudu — wejść będziesz zmuszoną, jeżeli przerażają cię kręte i niebezpieczne drogi, wśród których błądzić będziemy, to usuń się pani zawczasu od tej sprawy, nie krępuj moich zamiarów i nie zniechęcaj mnie na wstępie. Pozwól mi działać samodzielnie. Gdybyś wszakże zechciała wytrwać przy moim boku, przygotuj się na to, że w tem ciężkiem zadaniu wypadnie ci nieraz usiąść na jednej ławie z tym zbrodniarzem, do którego już teraz czujesz taką odrazę. Że nieraz będziesz musiała uścisnąć dłoń jego, słuchać jego gburowatych dowcipów i różnych planów na przyszłe morderstwa i kradzieże.