Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/540

Ta strona została przepisana.

— Względem pewnego więźnia, którego miano tu przewieść od św. Pelagji.
— Jego nazwisko?
— Jan Czwartek.
— Jan Czwartek? powtórzył strażnik; o! to ptaszek nie lada. Sprowadzono go tu wczoraj dla wybadania w sprawie ostatniej jego awantnry w „pułapce.“ Wiadomo panu zapewne, że zawieziony do sądu, tak się upił, że musiano z tamtąd go wynieść.
— Dozorca więzienia św. Pelagji, wniósł o to skargę, strażnik postradał miejsce, a szynkarza również wydalić miano. Za jednego łotra, cierpi tylu ludzi.
— A niewiadomo panu, gdzie on się teraz znajduje?
— Wypuszczono go na wolność, od dwóch godzin.
Wróciwszy do Berty Ireneusz, niemógł ukryć swojego zafrasowania.
— I cóżeś się pan dowiedział? pytała z niepokojem.
— Ach! pani... odrzekł, jakaś złowroga nad nami zawisła siła.
— Czyliż by Jana uwięziono powtórnie?
— Gdyby tak było; pozostałaby nam przynajmniej nadzieja widzenia się z nim, ale niestety, uwolniono go od godziny.
— Wszakże pan na to wyczekiwałeś?
— Tak; ale w innych okolicznościach. Gdzie szukać go teraz?
— A niemasz pan jego adresu?
— Tacy ludzie niemiewają nigdy stałego pomieszczenia.
— Może mu pan dałeś swój adres?
— Nie dałem; nieprzewidując że go przewiozą do Conciergerie. Stracone więc wszystko!... Ach! gdybym był przeczuł!...
— Cóż teraz poczniemy? pytała smutno Berta.
— Musimy czekać dopóki niespodziewany traf jaki nieposłuży nam w tym razie. Ponieważ po raz pierwszy