gdyż właściciel nie chce mieć w domu podejrzanych ludzi, jacy po kilka tygodni nie przychodzą do mieszkania.
Jakkolwiek było to niesprawiedliwem, Jan Czwartek niemógł zaoponować temu.
— Jutro postaram się o inny lokal, odrzekł i nie wchodząc już wcale na górę, by niepowiększać żalu widokiem ulubionych kątów, skierował się na ulicę Rebeval, by tam wynaleść sobie pomieszczenie.
Jego kasa, dzięki szczodrobliwości Ireneusza, nie znajdowała się jeszcze w zbyt opłakanym stanie. Dwudziesto frankowa jaką otrzymał przy odejściu, była nienaruszoną. Nic go więc nie znaglało do wyprzedawania sprzętów i zwinięcia gospodarstwa.
Ulicę Rebevel przecinały liczne poprzecznice, wychodzące obecnie na bulwar „Suebla,“ a dawniej stykające się z pustemi placami „Wzgórz Chaumont.“
Jan Czwartek przebiegł wszystkie te ulice przy których domy, a raczej lepianki pobudowane były że starego gruzu i drzewa.
W pobliżu Laurun zatrzymał się przed kartą, noszącą napis: „Małe mieszkanie zaraz do wynajęcia.“
Wszedł i rozejrzał się w podwórku.
Po prawej, wznosiła się dwupiętrowa oficyna. Po lewej, nie było widać nic więcej, prócz szop drewnianych, pustych zupełnie, a opartych o mur wysoki. Po za tym murem, znajdował się plac pusty, zasiany wzgórzami.
Jan Czwartek wszedł z miną bańczuczną do odźwiernego.