Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/547

Ta strona została przepisana.

— Naprzód!... światło... panno Berto!... szepnął jej na ucho Moulin. Chciałaś pani przyjść tu, cofać się teraz nie pora.
— Będę więc musiała usiąść przy którym z tych stołów... pośród takiego otoczenia?... pytała stłumionym głosem.
— Nie obawiaj się pani. Skoro tylko spotkamy naszego znajomego, wyjdziemy ztąd zaraz.
— Spieszmy się zatem... zaklinam!
— Czegóż się pani obawiaż?
— Lękam się... a bardziej jeszcze się wstydzę...
— Zapominasz pani, że jestem przy tobie, i że nic złego spotkać cię niemoże. Ludzie którzy się tu znajdują, przynajmniej na tem miejscu nie są niebezpiecznemi. Przejdźmy więc śmiało wśród nich i odszukajmy naszego Czwartka.
Berta prowadzona pod rękę przez Ireneusza, przesuwała się wraz z nim pośród tej zgrai włóczęgów. Kobiety nawpół pijane, których samo zachowanie się wskazywało ich profesję, patrzyły na nią zaciekawione.
Przeszedłszy tak główną salę, znaleźli się u drzwi małego gabinetu, gdzie trzej pijani zapaśnicy bili się zaciekle. Nie było jednak pomiędzy nimi Jana Czwartka.
Ireneusz posmutniał i zadumał.
— Może jeszcze nie przyszedł? rzekła na pocieszenie Berta. Wyjdźmy ztąd, zaczekamy przed domem.
Zwróciwszy się ku drzwiom, spotkali gospodarza.
— Kogo państwo szukacie? zapytał.
— Naszego znajomego... „pana Jana.“
— Ten pan czeka właśnie na państwo w osobnym gabinecie.
— Zechciej nas pan do niego doprowadzić!... zawołał uradowany Ireneusz.