Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/552

Ta strona została przepisana.

— Niepodobna określić. Tyle ile sami zechcemy.
— Tyle!... powtórzył z niedowierzaniem mechanik.
— Tak!
— To zbyt ogólnikowa odpowiedź. Wolałbym mieć jakąś pewną oznaczoną sumę, wiedziałbym przynajmniej do czego dążę.
— Do czego dążysz? powtórzył Czwartek. Zaczekaj... powiem ci to zaraz, dodał przyciszonym głosem, wypijając poncz przed nim stojący. Wiedz o tem, że ci nędznicy są miljonerami... że od lat dwudziestu czekam, tłumiąc zemstę, i że obecnie jeśli mi dopomożesz, większa część tych miljonów, które oni ukradli, stanie się naszą własnością.
— A więc... zawołał Ireueusz, będzie to „wyzyskiwanie.“ Lubię takie sprawy, bo one są najkorzystniejsze. Ale musiało ci się djabelnie przykrzeć z przechowywaniem tej zemsty przez lat dwadzieścia?
— Ma się rozumieć! Nienawiść moja datuje się od roku 1837.
— W którym miesiącu to nastąpiło? zapytała Berta. — We Wrześniu.
— A gdzie się to działo?
— Na placu Zgoda, w pobliżu Zwodniczego mostu. Pewnego drzystego wieczora, dwaj mężczyźni i kobieta oczekiwali...
— A jednym z tych mężczyzn pan byłeś!... zawołała nagle panna Leroyer, patrząc mu bystro w oczy.
— Nie! odrzekł po chwili wachania. Był to mój towarzysz, który otruty przez nich, powierzył mi przy zgonie tę tajemnicę o jakiej już potrosze wiedziałem...
— A ów drugi mężczyzna i kobieta, czy żyją jeszcze? badała dalej.
— Żyją.
— Gdzież znajdują się teraz?