Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/554

Ta strona została przepisana.

— Widziałem, stojąc ukryty za drzewem w alei, odrzekł Jan Czwartek, niezauważywszy nieprawdopodobieństwa w swoim tłumaczeniu. Nie jestem o tyle złym jak sądzisz, dodał. Byłbym pobiegł na pomoc zamordowanemu, ale już było zapóźno. Zresztą cóż bym poradził przeciw trzem napastnikom?
— A cóż zrobiono z dzieckiem? pytała Berta.
— Towarzysz mój umierając wyznał, że dziecko złożył pod. bramą jakiegoś domu na polach Elizejskich.
— Ale dla czego chcieli i pana zgładzić, skoro pan nie należałeś do tej sprawy? badała dalej Berta.
Jan Czwartek kiwnął znacząco głową, a po chwili.
— To znowu inna historja!... krzyknął z zaciśnietemi pięściami, którą, wam później opowiem, skoro się lepiej poznamy. Nie wchodząc w inne szczegóły, wierzajcie mi, że to co mówię, widziałem własne, mi oczyma.
— Je dnem słowem znasz pan morderców?
— Znam!
— Jak nazwiska?
— To znowu rzecz inna. Nie jestem jeszcze pewien zupełnie jak się nazywają oni. Znam. tylko ich twarze, utkwiły w mojej pamięci, i mimo lat tylu mam ich wciąż przed oczyma, jak gdyby to działo się wczoraj.
— T od lat dwudziestu poszukujesz pan ciągle?
— Ale niestety bez pomyślnego skutku. Przed miesiącem wypadek posłużył mi lepiej niż najgorliwsze me chęci. Spotkałem kobietę która przysiągłbym, że jest tą samą, nędznicą z mostu de Neuilly, a mimo to; chwilami wpadam w powątpiewanie.
— Dla czego?
— Ponieważ ta jest Angielką, mężatką czy wdową, może więc tylko podobieństwo rysów twarzy w błąd mnie wprowadziło.
— Trzeba się było przekonać.