Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/558

Ta strona została przepisana.

Do widzenia więc, rzekł Czwartek, podając rękę Moulin’owi i Bercie.
Dziewczę zawachało się, ale stanowczy wzrok mechanika oddziałał na nią skutecznie. Podała drobną rączkę, którą zbrodniarz silnie uścisnął.
Znalazłszy. się na świeżem pawietrzu, dopiero odetchnęła całą piersią.
— Zdawało mi się, wyrzekła, iż nie będę w stanie podać ręki temu nędznikowi. Kto wie, jakiemu zbrodniami skalał on dłoń swoją.
— Uprzedzam panią, że podobne nieprzyjemności napotkać jeszcze się mogą, odparł Ireneusz. Przestrzegałem, cofać się niechciałaś.
— Bo niewiedziałam połowy tego, co ten łotr opowiadał. To on zamordował starego doktora z Brunou, jestem pewna. Przez jego zbrodnię, mój ojciec zginął pod gilotyną. Teraz wszystko rozumiem. Mój ojciec szedł do Neuilly, a słysząc jęki wydobywające się z Sekwany, przechylił się przez parapet i krwią się powalał. Tak mówił w sądzie, i tak wnioskować można z opowiadań tego nikczemnika. Przysięgłabym, że Jan Czwartek był owym zbrodniarzem...
— Uspokój się pani, odparł Moulin. Pomimo wszystkiego, nie możemy się usuwać od niego, gdyż tylko przy jego pomocy wyliczyć możemy winowajców.
— To prawda! rzekło smutno dziewczę.
— Staraj się więc pani powściągać niechęć i odrazę, a w takim razie zapewnić mogę panią o pomyślnym skutku naszych usiłowań.
— Oby sprawdziły się pańskie słowa!
— Mam w Bogu nadzieję! Sprawiedliwość wymierzoną być musi, i kara zbrodniarza nie minie. Lecz otóż i mieszkanie pani.
— Do widzenia mój bracie, odpowiedziała Berta, podając rękę mechanikowi.